Alkomat – czyli o tym jak nabić kilenta w butelkę

Zmiany przepisów prawa mogą w istotny sposób wpływać na kształt rynku całych kategorii produktów. Z punktu widzenia klienta nałożenie dodatkowych obostrzeń związanych z bezpieczeństwem czy oznakowaniem wyrobów może mieć oczywiście skutek pozytywny, gdyż gwarantuje wyższą jakość. Co jednak w przypadku gdy dany rynek zamiast zaostrzenia przepisów staje się przedmiotem deregulacji?

Ciekawym przykładem takiego zjawiska jest branża analizatorów wydechu, czyli tzw. alkomatów. W ramach deregulacji i upraszczania przepisów prawa w dziedzinie metrologii, od 1 stycznia 2008 r. alkomaty zostały wyłączone z katalogu przyrządów pomiarowych podlegających prawnej kontroli metrologicznej i od tej pory nie muszą podlegać legalizacji i wzorcowaniu. Co więcej, nie istnieją przepisy, które nakłaniałyby producentów tego typu urządzeń do spełniania norm dotyczących dokładności wyników badań czy bezpieczeństwa.

Na skutek deregulacji, na rynku pojawiło się wielu importerów, którzy oferują klientom niecertyfikowane alkomaty bardzo niskiej klasy i promują je jako wiarygodne i bezpieczne. Działanie tego typu urządzeń oparte jest zwykle na słabej jakości sensorze półprzewodnikowym, który może całkowicie przekłamywać wyniki badań, a mimo to ich ceny sięgają nawet kilkuset złotych, co jest przysłowiowym nabijaniem klienta w butelkę.

Niestety strata dla portfela to najmniejszy problem, biorąc pod uwagę fakt, że błędny wynik samobadania alkomatem może grozić konsumentowi nie tylko odebraniem prawa jazdy, ale także utratą zdrowia i śmiercią w przypadku kolizji spowodowanej jazdą pod wpływem alkoholu. Klienci powinni więc wybierać wyłącznie produkty wysokiej klasy, spełniające rygorystyczne normy i certyfikowane przez niezależne instytuty jak choćby niemiecki TÜV Rheinland. Jest to przestroga także dla dystrybutorów, którzy włączając do swojej oferty produkty wysokiej klasy, nie ryzykują zdrowiem klientów i własnym wizerunkiem.